Dziś będzie o jednym z moich ulubionych seriali brytyjskich, znanym w Polsce jako Rewolwer i Melonik. The Avengers, bo taki tytuł nosi w oryginale, narodził się jako dość typowy serial sensacyjny, którego główny wątek dotyczył tragedii jaka dotknęła pewnego lekarza, a mianowicie morderstwa jego żony. Rozgoryczony Eskulap szuka gorączkowo zabójców, a pomaga mu w tym pewien tajemniczy agent z pewnej tajemniczej agencji. Jak możecie się domyślać, nie był to zbyt chwytny pomysł, nawet jak na początki lat sześćdziesiątych, kiedy produkcja telewizyjna była wciąż w powijakach i wszystko wydawało się widzowi atrakcyjne. Nie dziwne więc, że po roku producenci zostawili już tylko agenta, który rozwiązywał przeróżne zagadki i wkrótce dodali mu partnerkę. Ach, co to była za kobieta... Ubierała się w skóry i długie, czarne botki, jeździła na motorze i dosłownie miażdżyła złoczyńców chwytami dżudo. Do butów jeszcze wrócimy, na razie jednak poznajmy bliżej obie postacie.
John Steed, grany z szykiem przez Patricka MacNee jest tym tajnym agentem - ujmującym, inteligentnym, ale też bezwzględnym - z nieodłącznym parasolem w ręku i melonikiem na głowie. Jego partnerką zaś jest Kathy Gale (Honor Blackman), typowa kobieta wyzwolona. Jej buty z miejsca zostały ochrzczone mianem "kinky boots", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "perwersyjne botki". Para ta, a zatem i serial, szybko zyskała ogromną popularność na Wyspach, trudno się zresztą temu dziwić. The Avengers byli mieszanką stereotypów starej, dobrej Anglii (Steed) i swingujacych lat sześćdziesiątych (Gale). Po dwóch sezonach Honor Blackman zrezygnowała z występowania w serialu i, niesiona na fali popularności, jaką zyskała, zagrała w Goldfingerze u boku Seana Connery'ego. W jednym z pierwszych odcinków kolejnego sezonu Steed znajduje wśród życzeń świątecznych także kartkę od Kathy Gale:
Mrs Gale. Oh, how nice of her to remember me. What can she be doing in Fort Knox? (Pani Gale. Jak to miło z jej strony, że o mnie pamiętała. Co ona może porabiać w Fort Knox?)
Widzowie musieli skręcać się ze śmiechu słysząc tak zabójczą aluzję. Szybko jednak zapomnieli o ślicznej Kathy, ponieważ jej miejsce zajęła wysoka, smukła i atrakcyjna Emma Peel (Diana Rigg), która podbiła serca widowni nie tylko w Wielkiej Brytanii. Serial w tym czasie emitowany już we Francji i Niemczech został w końcu sprzedany do USA, gdzie odniósł niesamowity sukces, jak na obcą produkcję. Od sezonu 1967 The Avengers byli nagrywani w kolorze(wymóg widowni amerykańskiej) i, warto o tym wiedzieć, byli w owym czasie najbardziej kosztownym brytyjskim serialem. W epizodach obsadzani byli znani aktorzy tacy jak Christopher Lee, Charlotte Rampling, Peter Wyngarde, Peter Cushing, Brian Blessed czy Julian Glover; scenariusze pisali najlepsi ówcześni autorzy. Zresztą scenariuszom warto przyjrzeć się bliżej. The Avengers ukazywały widzom świat umowny, subtelnie odrealniony, wręcz surrealistyczny. Mimo, że trup ściele się gęsto prawie nie widać krwi. Nie przypominam sobie odcinka, w którym występowaliby przedstawiciele innej niż biała rasy. Chociaż nie, był jeden taki odcinek, w którym były wojskowy angielski, który przez długi czas stacjonował w Afryce, starał się stworzyć swój własny świat, przypominający czasy służby na Czarnym Lądzie, w sercu Anglii (później, prawdę mówiąc, był jeszcze następny). Nie można oczywiście posądzać twórców serialu o rasizm - po prostu takie było założenie, takie też były oczekiwania widzów. Wystarczy popatrzeć na sytuację w Stanach w tym samym okresie: poza paroma filmami z Sidneyem Poitier i Harrym Bellafonte, oraz serialem I Spy z Billem Cosby w jednej z głównych ról na ekranie nie było Murzynów.
Steed i Emma walczyli z reguły z morderczymi spiskami, szalonymi naukowcami, obcymi szpiegami czy nawet z kosmicznymi kuzynami rosiczek. Wiem, wiem - ktoś mógłby powiedzieć, że jest to absurdalne, jednak to właśnie w tym absurdzie tkwi urok tego serialu, serialu, który pozwalał ludziom oderwać się od codzienności i przeżyć wraz z ulubionymi bohaterami cudowną i niebezpieczną przygodę. Osobiście najbardziej lubię odcinki z szalonymi naukowcami i ich "dokonaniami": cybernautami (roboty), morderczymi deszczami, czy wreszcie kotami - zabójcami. Te ostatnie (odcinek The Hidden Tiger) wykorzystuje szalony miłośnik kotów, założyciel PURRR - "Philantropic Union for Rescue, Relief and Recuperation (of cats)". Ci z Was, którzy znają dobrze angielski zrozumieją grę słów, nieprzetłumaczalną - jak mi się wydaje - na język polski. Po długim namyślę proponuję nazwę MRUK (Miłośnicy i Ratownicy Udręczonych Kotów) – co wy na to? Oczywiście PURRR to nie jedyna organizacja o dwuznacznej nazwie; wystarczy wspomnieć FOG (Friends Of Ghosts), SMOG (Scientific Measurment Of Ghosts), GONN (Guild of Noble Nannies) albo SNOB.
W 1968 roku Steed znowu zostaje sam, znudzona Diana Rigg odchodzi, aby zagrać w ... On Her Majesty's Secret Service u boku George'a Lazenby'ego. Jej miejsce zajęła młoda i ładna choć mało charyzmatyczna Linda Thorson. Aby zadowolić rozsmakowanych już w The Avengers widzów producenci dodali jeszcze jedną postać - Matkę (Mother), jeżdżącego na wózku inwalidzkim szefa Steeda. Pomysł chwycił, ale sam serial zaczynał przygasać; wkrótce więc sam Patrick MacNee zawiesił swój melonik na kołku.
W 1975 roku The Avengers powrócili jako The New Avengers. Steed (w tej roli z powrotem MacNee) dostał do pomocy dwójkę agentów: Absolutnie Bajeczną (ciekaw jestem czy chwyciliście aluzję) Joannę Lumley w roli eks-baletnicy Purdey oraz Garetha Hunta jako byłego majora SAS Mike'a Gambita. To oni z reguły biegali, skakali i bili się, podczas gdy rola Steeda ograniczała się do nadzorowania współpracowników oraz dyskretnej pomocy. Nie oznacza to, że wokół nich skupiała się akcja - MacNee nadal grał główne skrzypce ale pięćdziesięciosześcioletni aktor nie mógł już po prostu fizycznie podołać oczekiwaniom coraz bardziej wybrednej (pod względem układów walk i szybkości akcji) publiczności. Nie zapominajmy, że jesteśmy w połowie lat 70-ych; większość widzów zna filmy z Brucem Lee, Clintem Eastwoodem czy Charlesem Bronsonem. Kiedy dziś oglądamy układy walk w The Avengers z lat 60-ych ciśnie nam się na usta delikatny uśmieszek pobłażania. Tak więc Steed pozostawił bieganie i bijatyki swoim młodszym kolegom ale wciąż flirtował z kobietami, rzucał zgrabnymi żarcikami, a kiedy trzeba było w mniej lub bardziej niekonwencjonalny sposób pozbywał się przeciwników. Nagrano bodajże 26 odcinków tej nowej serii, która pod względem scenariuszy wykazuje właściwości równi pochyłej: pierwsze odcinki były świetne, następne dobre lub niezłe, jednak gdzieś koło 20 daje się zauważyć brak pomysłów na ciągnięcie tego wszystkiego dalej (choć jeden z odcinków kręconych w Kanadzie, dokąd przeniosła się produkcja serialu, dawał złudną namiastkę powrotu do dawnego, ekscentrycznego stylu z klasycznej epoki). Z tej serii najmilej wspominam oczywiście J.Lumley (notabene także zagrała w Bondzie, zresztą w tym samym co Diana Rigg; jest tam jedną z dziewcząt, które przebywają na terapii w klinice Blofelda), a także nową muzykę. W ogóle muzyce, która jest świetna, powinno się poświęcić więcej uwagi. Zrobię to być może przy innej okazji.
Na koniec jeszcze warto wspomnieć o dwóch rzeczach. Patrick MacNee poszedł w ślady swoich koleżanek z planu i też w końcu zagrał w "bondzie" (A View to a Kill). Nie można też zapominać o, co tu dużo mówić, słabym filmie z Ralphem Fiennesem w roli Steeda i Umą Thurman jako Emmą Peel (oraz Seanem Connerym w roli "Złego") - na Fiennesa, przy całej mojej sympatii dla McNee godzę się bez trudu, jednak Thurman to według mnie błąd w obsadzie. Notabene, w filmie tym wystapił też i Patrick MacNee - to on jest tym niewidzialnym szefem archiwów, z którym spotyka się Fiennes.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz