poniedziałek, 11 lipca 2011

Liga Światowa 2011

Nie mogło być inaczej. O historycznym triumfie Polaków coś przecież trzeba napisać.
Występ naszej drużyny w tegorocznej Lidze Światowej widzę przez perspektywę 4 różnych wydarzeń-momentów. Pierwszy to faza grupowa. Dostaliśmy naprawdę mocnych przeciwników: Brazylię i USA, z którymi udało nam się momentami powalczyć. Amerykanów dwukrotnie ograliśmy, Brazylijczyków na ich terenie zmusiliśmy do dużego wysiłku. Zespół miał z kim grać, od kogo się uczyć. Awansu jednak nie wywalczyliśmy na boisku.
Drugi moment to Final Eight w Gdańsku. Tym razem dostaliśmy grupę "lightową". Gospodarzom ponoć idzie się na rękę, co zresztą świetnie widać we wszelkich imprezach robionych w Japonii, gdzie wszystko jest ewidentnie ustawiane pod Japończyków. Ograliśmy Bułgarię, która wyraźnie nie była w optymalnej formie (my zresztą wtedy też nie byliśmy) i dostaliśmy baty od Włochów, dla których - jak się miało okazać - było to jednak jedyne zwycięstwo w całym turnieju finałowym. Grając o wszystko z Argentyną ograliśmy ich i wcale nie uważam, że gracze Webera się nam podłożyli. Owszem, nie mieli presji, żeby wygrać, ale przecież w niedzielę pod presją zagrali dużo gorzej. Zatem to wymęczone piątkowe zwycięstwo było jak najbardziej zasłużone. Na tym etapie skończyła się "pomoc zewnętrzna", która po pierwsze umożliwiła nam grę o najwyższą stawkę, a po drugie, dzięki układowi grup, ułatwiła nam wejście do ścisłego finału. Od tego momentu byliśmy już jednak zdani tylko na siebie.
Trzeci moment to mecz półfinałowy z Rosją. Choć nasi wschodni sąsiedzi wygrali, pokazaliśmy, że chwilami nie tylko dotrzymujemy im kroku, ale gramy lepiej od nich. Na zagrywce zagraliśmy jak nie my, odważnie, konsekwentnie i - o dziwo! - skutecznie. Przegraliśmy atakiem, ale o tym będzie jeszcze miejsce napisać coś więcej. Ten mecz, zagrany otwarcie i odważnie, okazał się kluczem do niedzielnego zwycięstwa.
Czwarty moment to "finał pocieszenia", ponownie z Argentyną. Nasi rywale rozegrali równie dobry i wyrównany pojedynek z Brazylią w sobotę, ale chyba to spotkanie kosztowało ich więcej spokoju. Nasi chłopcy wyszli w niedzielę pogodni, z wielką wolą walki i, przede wszystkim, zwycięstwa. Argentyńczycy chyba albo nie do końca uwierzyli w swoje możliwości, albo przestraszyli się potencjalnego sukcesu, bo pozwolili się zdominować. To był nasz najlepszy mecz w turnieju i zasłużenie, własnymi siłami, wywalczyliśmy brązowy medal.
Oceny indywidualne:
Zbigniew Bartman. Jego kontuzja pod koniec pierwszego meczu z Bułgarią wprowadziła sporo zamieszania zarówno w samym spotkaniu, jak i w taktyce na kolejne mecze. Sądząc jednak po osiągniętym wyniku, nie była aż tak wielkim osłabieniem. Nie sądzę, żeby ze zdrowym Bartmanem na ataku udało się poprawić obecny rezultat. Wciąż na 100% nie wiemy, czy eksperyment Anastasiego można uznać za sukces, czy też nie.
Łukasz Żygadło. Pokazał, że może prowadzić grę w meczach o najwyższą stawkę. Przede wszystkim gra bardzo poprawnie, z małą ilością błędów, choć jego grze daleko do optycznej wirtuozerii De Cecco czy rozgrywających brazylijskich. Co ważne, utrzymał stały, wysoki poziom, zagrał też dobrze w bloku i obronie. Ci, którzy oceniają go ostrzej, powinni przede wszystkim pamiętać, że nawet najlepsza technicznie i taktycznie wystawa nic nie da, jeśli atakujący nie zdobędzie punktu. A z tym mieliśmy największy problem.
Bartosz Kurek. Bez wątpienia nr 1 tej reprezentacji. W ataku nie do przecenienia, skuteczny na bloku i na zagrywce. Nie okazał się też "dziurą" na przyjęciu i na obronie, czego niektórzy się obawiali. Gracz wciąż młody, perspektywiczny i przy właściwym prowadzeniu może stać się jednym z czołowych przyjmujących świata. Gdy jest w formie prawdopodobnie najlepszy gracz na swojej pozycji w Polsce.
Michał Ruciak. Człowiek od szarej roboty. Jego zadania były jasne: jak najlepiej przyjąć i zaserwować. Z obu wywiązał się więcej niż dobrze. W ataku jednak najzwyczajniej w świecie nie istniał i to był zasadniczy problem naszej reprezentacji. Nie mamy szans na wejście do światowej czołówki bez drugiego przyjmującego, o podobnych do Ruciaka umiejętnościach w polu zagrywki, przyjęciu i obronie, ale o dużo lepszej skuteczności w ataku.
Michał Kubiak. Alternatywa dla Ruciaka. W ataku prezentował się dużo lepiej od swojego imiennika, jednak Anastasi zdecydował, że mimo to będzie zawodnikiem wchodzącym z ławki, stawiając na ogranie i stabilną formę jego starszego kolegi. Ogólnie pozostawił po sobie bardzo pozytywne wrażenie i podejrzewam, że będzie stopniowo odgrywał coraz ważniejszą rolę w naszej reprezentacji. Kosztem Michała Bąkiewicza, dla którego prawdopodobnie przygoda z reprezentacją weszła w schyłkowy moment.
Jakub Jarosz. Niestałość. To chyba jego główna przypadłość. Brak spokoju, brak pewności siebie: to wszystko wpływało bardzo negatywnie na jego grę przez prawie całą LŚ. Prawie, bo w meczu finałowym zagrał tak, jak się tego oczekuje od atakującego. Pewnie i skutecznie. Jego wkład w ostateczny sukces nad Argentyną jest niezaprzeczalny. Mam nadzieję, że w Latinie pod okiem trenera Prandiego nie tylko pokaże swój potencjał, ale też rozwinie się technicznie i mentalnie.
Piotr Gruszka. Niecałe 10 lat temu napisałem w tekście dla pewnego portalu sportowego, że marnuje swój talent graniem w drugiej lidze włoskiej i lidze francuskiej. Przez długie lata wydawało się, że miałem rację, jednak w 2009 roku Piotr Gruszka udowodnił mi, że się myliłem. Pokazał mi, że byłem niecierpliwy, bo na dłuższą metę jego wybory przyniosły skutek: Mistrzostwo Europy dla zespołu, a dla niego indywidualnie tytuł MVP. Cóż dodać? Choć ewidentnie nie był on w Gdańsku w formie, pomógł drużynie. Wniósł ogromny spokój, umiejętności w obronie (nie zapominajmy, że w zależności od potrzeby gra on na dwóch pozycjach: przyjmującego i atakującego) i przede wszystkim pokazał, że zawsze można na niego liczyć nawet, jeśli gra tylko na "godności osobistej".
Grzegorz Kosok. Przebojem wdarł się do pierwszej szóstki. Dobre warunki fizyczne, dobra motoryka, coraz lepszy atak, solidny blok, ciekawa zagrywka. Będzie z niego pożytek dla reprezentacji.
Piotr Nowakowski. Od paru sezonów czekałem na jego przebudzenie. Warunki, motoryka i umiejętności predestynowały go do gry w pierwszej szóstce, ale jakoś ciągle nie mógł się do niej przebić. W końcu mu się udało i pokazał, że zasłużenie. Mamy dwóch solidnych, podobnych do siebie, perspektywicznych środkowych.
Marcin Możdzonek. Przegrał rywalizację z młodszymi, niższymi kolegami i zapewne zadecydowały o tym wspomniane wyżej motoryka oraz szybkość, przemawiające na korzyść Nowakowskiego i Kosoka. Wzrost to nie wszystko: na środku potrzebny jest też refleks i siła w ataku: tu akurat Możdzonek ma mnóstwo do roboty, jeśli chce mieć murowane miejsce w szóstce.
Paweł Woicki. Gdyby miał te 10 cm. więcej, to pewnie mógłby otwarcie rywalizować o miejsce w wyjściowej szóstce. Mimo to pokazał się z dobrej strony, spełnił swoją rolę i zadania taktyczne i, co najważniejsze, wie jakie jest jego miejsce w drużynie. To ogromnie ważne.
Krzysztof Ignaczak. Może najpierw trochę marudzenia: jego przyjęcie wciąż nie jest perfekcyjne. Ten element, kluczowy dla libero, sprawia, że pomimo nagrody indywidualnej nadal nie jest w najściślejszej czołówce najlepszych libero świata. Jednak przy tym, co wyprawiał w obronie, ręce same składają się do oklasków. Ignaczak, obok Kurka, to najważniejszy gracz tej drużyny i jego rola w naszym sukcesie jest nie do przecenienia.
Andrea Anastasi. Pierwszy turniej, pierwszy sukces. Osiągnięty w połowie przy "zielonym stoliku", ale wszelkie sprzyjanie nam w w początkowych fazach tegorocznej LŚ zrównoważone było przez braki kadrowe w naszej drużynie. Zaś dwa ostatnie mecze pokazały prawdziwe możliwości zespołu i umiejętności Anastasiego. Wielkie brawa i podziękowania dla włoskiego szkoleniowca.
Co dalej? Czy był to tylko jednorazowy sukces? Okaże się. Podstawową rzeczą do poprawy jest atak ze skrzydeł: sam Kurek, z okazjonalnie włączającymi się Bartmanem/Jaroszem/Gruszką to za mało. Ustabilizowanie formy jednego z tych ostatnich oraz wzmocnienie ataku na lewym skrzydle to podstawowa bolączka zespołu i trenera. Jest to dodatkowo ważne, gdyż pozwoli na bardziej kombinacyjną grę na rozegraniu. Drugim elementem jest zagrywka. Jak pokazały dwa ostatnie mecze, nawet my możemy ją w miarę ustabilizować, a jednocześnie utrzymać wysoki poziom jej trudności. Bez tego bowiem trudno oczekiwać najważniejszych sukcesów.
To są dwie kwestie, które wydają mi się kluczowe, by zrobić dalszy postęp. Oczywiście nie oznacza to, że nie należy poprawiać i doskonalić dziesiątek innych elementów, nawet drobiazgów. Jednak poprawa ataku oraz ustabilizowanie zagrywki powinny dać widoczny, jakościowy krok do przodu i przybliżyć naszą reprezentację do światowej czołówki do której wczoraj głośno zapukała.

1 komentarz:

  1. Brawo. Doskonała analiza. W pełni się zgadzam.
    Pozdr.
    maz-48

    OdpowiedzUsuń